2
tygodnie później.
- Wiesz
co, Michael? - pytanie, które wypływa z
moich ust, kieruję w stronę ciemnego pomnika należącego od wielu już lat do
rodziny Brauss. – Zawsze cię lubiłam. Wiem, że ty nigdy nie zrozumiałbyś mojego
związku z Wellingerem, nie zaakceptował i w ogóle, ale mam szczerą nadzieję, iż
mi wybaczysz, bo przecież chciałbyś, abym była szczęśliwa, prawda?
Czuję,
że w kącikach moich oczu zbierają się słone łzy, a ja nie płaczę. Prawie nigdy,
więc z kieszeni bluzy szybko wyjmuję chusteczkę higieniczną i osuszam nią
rzęsy, sprawiając tym samym, że na śnieżnobiałym materiale widzę rozmazane,
czarne smugi. Uśmiecham się smutno, bo Michi na pewno z rozczulającym uśmiechem
rzekłby, iż wyglądam jak ponura panda.
- I w
ogóle… – szepczę, spoglądając na zdjęcie chłopaka, do którego mimo tak
krótkiego czasu naszej znajomości, zdążyłam się przyzwyczaić. – Myślę, że mnie
rozumiesz. Gdziekolwiek jesteś, bo, mimo wszystko, starałeś się być dla mnie
wspaniałym kumplem. Taki byłeś. Pamiętasz jak musiałeś się za mnie przebrać? –
chociaż miejsce, którym jest cmentarz, bynajmniej nie pasuje do takich reakcji,
ja wybucham niekontrolowanym śmiechem. –Do twarzy ci było w różu, wiesz?
Mam
nieodparte wrażenie, że Michael z nagrobnej fotografii również unosi kąciki
swych ust.
- Wybacz, że w tak perfidny sposób skłamię. –
kończę szybko niemalże wyprutym już z uczuć głosem, a następnie podnoszę się z
ziemi, otrzepuję spodenki, posyłam ostatnie, beznamiętne spojrzenie w kierunku
nagrobka i odchodzę, by zmierzyć się z najtrudniejszym zadaniem, jakiemu
przyszło mi stawić czoła w moim jakże krótkim życiu.
*
I
wiecie, być może, gdy szłam tam, gdzie miałam go spotkać, nie byłam jeszcze
stuprocentowo przekonana do tego wszystkiego, o czym myślałam już od tygodnia.
Jasne, z jednej strony plan miałam ułożony od dawna, w pełni gotowy, ale
dopiero w momencie, gdy ujrzałam go szczęśliwego, niosącego swoje kochane narty
jakby były jego największym skarbem, uświadomiłam sobie, że nie mam innego
wyjścia.
-
Julka? Kochanie, co ty tu robisz? – Andreas nie kryje zdziwienia moją
obecnością, bo przecież wie, iż skocznię omijam szerokim łukiem. Szybko do mnie
podchodzi, obejmuje ramieniem, a następnie całuje tak krótko i przelotnie, że
nie mam najmniejszych szans, by w jakikolwiek sposób zapamiętać to już na
zawsze. – Coś się stało?
Zauważył.
Zauważył, że nie jestem sobą. Zauważył zmianę w mojej twarzy oraz oczach.
Niepokoi się, czemu w sumie trudno się dziwić, bo ma rację. Kiwam, więc głową,
co jest ewidentnym początkiem końca.
-
Musimy porozmawiać. – mówię, starając
się, by słowa te były naznaczone tylko i wyłącznie obojętnością.
Takie
właśnie są – na pierwszy rzut oka, a on chyba nie zagłębia się dalej.
*
Siadamy
na naszej ulubionej ławeczce, choć nie jestem do końca pewna, czy od dziś nadal
będzie posiadać to miano. Milczymy, sądzimy, iż możemy zakląć czas, by stanął w
miejscu, ale niestety się mylimy, bo on upływa niemalże nieubłagalnie.
Przełykam ślinę, zwilżając suche gardło, ale nie jest to ani trochę pomocne.
Zamykam powieki, liczę do dziesięciu, otwieram oczy i na niego spoglądam,
starając się zapamiętać dosłownie każdy, nawet ten najdrobniejszy milimetr jego
twarzy.
- Co
się dzieje? – pyta, zerkając na mnie podejrzliwie. – Powiedz mi w końcu!
Wzdycham
głęboko.
Wiesz, że musisz to zrobić. Dla niego.
Gdybyś z nim została, byłabyś tylko kulą u jego nogi, zdajesz sobie z tego
sprawę, bo przecież nie zaakceptowałabyś skoków. Przenigdy. Odejdziesz –
będzie mógł robić to, co naprawdę kocha.
Ten
przeraźliwy głos, który siedzi w mojej głowie, ma tą cholerną rację. Nie mogę
dłużej znieść bliskości Wellingera, więc podnoszę się, a następnie oddalam na
kilka kroków, stając z nim twarzą w twarz, bo oczywiście uczynił to samo, co
ja. Zbieram się na odwagę i w końcu to mówię, choć mój głos przeraźliwie drży.
-
Wracam do Polski.
Na
początku źle rozumie moje słowa, choć w sumie też postąpiłabym podobnie na jego
miejscu. Gdyby powiedział mi coś
takiego, zasypałabym go pocałunkami, zamknęła w objęciach, a następnie
zapewniłabym, iż to przecież nie koniec świata i istnieją udane związki na
odległość. Tak, bo on właśnie to robi. Jednak, gdy tylko wyrywam się z jego
szczelnie zamkniętych ramion, zaczyna wszystko rozumieć, więc tylko dla
formalności kończę:
- Nie
mogę znieść śmierci Michaela. – na moment zacinam się, ale następnie nabieram
odwagi, by popatrzeć mu prosto w te jakże piękne, błękitne oczy, choć moje serce odmawia mi posłuszeństwa,
gdyż ewidentnie wyrywa się w stronę skoczka. – Pomyliłam się, Andreas.
Pokochałam właśnie jego, nie ciebie.
Kończę.
Urywam. Zamieram. Coś mnie paraliżuje. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Być może
jest to skutkiem mojego niezwykle wyrafinowanego kłamstwa, które w jednej
chwili pozbawia całej dotychczasowej podpory życiowej. A może to przez jego
wzrok, który niszczy mnie doszczętnie? Sama już nie wiem.
-
Przepraszam. – szepczę, a następnie chcę
odejść, ale on łapie mnie za rękę, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch w
kierunku głównej drogi, którą mogłabym skierować się ku hotelowi, by rozpocząć
pakowanie. Nie wyrywam się, patrzę cały czas w jego oczy, starając się przybrać
jak najbardziej wiarygodny wyraz twarzy. – Musisz pozwolić mi odejść, Andi.
Tutaj tylko cierpię. – mówię, a słowa te
– mimo ich przekazu – przesiąknięte są przede wszystkim jadem. W dosłownie
jednej chwili jego dłoń sztywnieje, a później opada wzdłuż smukłego i
wysportowanego ciała.
Jestem
wolna.
Żegnaj! – wołam w myślach, ale on po
prostu odwraca się na pięcie, choć w pewnym momencie widzę jedną, pojedynczą
łzę, która spływa po jego policzku. Sama zresztą też nie potrafię opanować już
płaczu, więc zaczynam po prostu biec, starając się nie myśleć o tym, że
przecież od momentu mojego piorunującego wyznania nie odezwał się do mnie ani
jednym słowem.
Jest to
jednak niewykonalne, szlocham na dobre, a ludzie, którzy mijają moją skromną
osobę, kiwają smutno głowami, pod nosem szepcząc dość wymowne: wariatka.
Być może tego jeszcze nie
rozumiesz i pałasz do mnie nienawiścią, ale z czasem ochłoniesz i pojmiesz to,
co mną kierowało. Moja decyzja była niedojrzała, pochopna, niemniej - przede wszystkim – słuszna, bo wiesz,
Andreas… dla osoby, którą kochamy ponad cały świat, robimy wiele rzeczy, które
dla drugiej połówki są absolutnie irracjonalne.
A ja Cię kocham. Tylko Ciebie,
zawsze Ciebie, nikogo innego.
Wybacz mi i skacz. Po prostu;
tak będzie lepiej dla nas obojga.
KONIEC.
__________________________________________________________________________
Moje Aniołki kochane! Cóż no... może kiedyś jeszcze dam im szansę? Sama nie wiem, zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie, drogę pozostawiłam sobie całkowicie otwartą, ale ten epilog nie podoba mi się kompletnie.
Mimo to - chciałabym podziękować Wam za wszystko. Za każde wyświetlenie, za każdy komentarz, za wszystko.
Oddycham z ulgą, że dałam radę to w ogóle opublikować, bo laptop mi się sypie; i w tej chwili to ja jego stan pozostawię bez głębszego wyjaśnienia, bo sama informatykiem nie jestem, a jak zaczęłam się zastanawiać, kto może mi go naprawić to cóż... nie znalazłam nikogo zaufanego na chwilę obecną. Jeszcze nie wiem, co z nim zrobię, jakoś sama coś na własną rękę może coś cuś i w ogóle. Trzymajcie kciuki, by przestał się buntować, bo jak tak dalej pójdzie, to nie będę miała gdzie rozdziałów pisać, i co wtedy? Już przed godziną nic nie mogłam z opowiadań odtworzyć, później przeczyściłam dysk, coś jakieś błędy niby mi się usunęły, ale cóż... znów nie jest tak jak być powinno -.-
Dobra, jeszcze raz dziękuję, Słoneczka! I uciekam póki mi to coś nie zakończy żywota na amen.
Buziaki! :*