niedziela, 3 sierpnia 2014

9. "Spadam w dół."


                Dokładnie pamiętam, gdzie mieszka ten niedorobiony idiota, dlatego odważnym krokiem – wczesnym rankiem dnia następnego – maszeruję prosto pod jego drzwi i z miną, która zapewne nie wróży nic dobrego, naciskam dzwonek. Dwukrotnie. Jak kiedyś, w sumie nie wiem, dlaczego, prawdopodobnie tylko po to, by już z daleka założył jakąś kamizelkę kuloodporną czy coś, ponieważ zamierzam go zastrzelić.

                Wzrokiem rzecz jasna.

                Rozglądam się dookoła. Ogółem przestrzeń wokół małego domku państwa Wellinger nie zmieniła się w ogóle od czasu, gdy swoją skromną osobą naruszyłam ją po raz ostatni. Urocze kwiatki nadal kwitną w starannie prowadzonym ogródku, krzywy bocian, który przechylony jest delikatnie na lewą stronę, patrzy na mnie posępnym wzrokiem, a sam kolor domu pozostał brzoskwiniowy.  Tylko ja jestem jakaś inna (nie, ja wcale nie myślę o moich włosach, a o duszy! Tak, może to trochę dziwne jak na mnie, ale też posiadam jakieś uczucia, no co no!). Zresztą on również…

                Momentalnie przerywam swoje przemyślenia, bo właśnie ‘on’ staje przede mną, a do mych nozdrzy dolatuje ten cholerny zapach perfum, których ewidentną bazą jest wanilia. Pamiętam je doskonale, bo i sama mu je kiedyś podarowałam pod choinkę; Andreas nie zmienił ich od tamtego czasu, co  - mimo wszystko – chwyta mnie za serce i wyładowuje całą złość, która jeszcze przed chwilą się we mnie kumulowała, na różach grzecznie siedzących sobie przy ścieżce prowadzącej do drzwi. Nie jestem pewna, czy aby przypadkiem główki kwiatów momentalnie nie uschły, ale boję się odwracać szyi.

                - Julka. – debil uśmiecha się rozczulająco, co w połączeniu z tymi niebieskimi oczyma i potarganymi kłakami koloru blond, zdaje się rozgniatać moje wszelakie postanowienia na miazgę.  – Kochanie, dokonałaś słusznego wyboru, nie masz powodów do smutku. – dodaje momentalnie, co chyba jest odpowiedzią na moją jakże posępną (a nie do licha – wojowniczą!) minę. Kiedy jednak to słyszę, czuję, że coś zaczyna się we mnie gotować. Chyba flaki połączone z osoczem.  W myślach mówię sobie, iż jestem silną kobietą, niezależną, emancypantką i w ogóle wojowniczką, a taki ktoś jak Wellinger nie powinien stanowić dla mnie absolutnej przeszkody.  Uśmiecham się,  więc szeroko.

                - Wybacz, kochanie, ale przyszłam tylko i wyłącznie po to, by urwać ci łeb, a przynajmniej przyłożyć tak mocno, jak ty uczyniłeś to z biednym Michaelem. – po tych słowach bezceremonialnie mijam go, a następnie wchodzę w głąb jego domu, wewnątrz którego zmiany są już delikatnie widoczne. Pierwsze co mi się rzuca w oczy, to inny kolor ścian – niegdyś królowała tu ciemna zieleń, teraz fiolet. Ewidentny plus.

                Szybko orientuję się, że w domu w sumie nie ma nikogo, co – szczerze powiedziawszy – cieszy mnie niesamowicie. Nie chcę, by ktokolwiek był naocznym świadkiem mojej zbrodni. Jeszcze zostałabym posądzona o pobicie ze skutkiem śmiertelnym czy coś. I już właśnie rozglądam się za jakimś ciekawym narzędziem zbrodni, ale matoł znów musi się odezwać.

                - Czego szukasz?

                Zawsze wtrąca nos w nieswoje sprawy. Zawsze. Choć tak sobie myślę, że jednak swoje, bo jeśli morderstwo ma być sprawą nie jego, to co ma dotyczyć samego pana zainteresowanego? Ano właśnie! Ja, Julia też czasem myślę!

                - Masz coś, czym chciałbyś zostać zabity? – pytam, przeszukując kolejną szufladę. Wyciągam piękny, idealnie naostrzony tasak do mięsa i przyglądam mu się z uwielbieniem oraz wyraźnym podziwem. – Co sądzisz, Wellinger? Może być?

                To coś przez chwilę mi się przygląda, a ja napotykam w jego spojrzeniu ten sam wesoły błysk, jaki gościł w jego oczach wtedy. Wcześniej. Kiedyś… I dokładnie w tej samej chwili, nóż wypada mi z dłoni oraz z głośnym brzdękiem upada na wykładaną brązowymi płytkami podłogę.  Mimo tego, że ja sama jestem niepodważalnym źródłem tego hałasu, wzdrygam się, choć prawdopodobnie nie z zaskoczenia czy strachu, ale przede wszystkim – z tego, że przypomniałam sobie o przeszłości, którą skutecznie próbowałam wyperswadować ze swej pamięci.

                - Jula…  Juleczko, kochanie… - szepcze Andreas, a później szybko podchodzi do mnie i chwyta mnie w objęcia. Nie, nie wyrywam się, nie szarpię, nie kopię, ani nawet nie gryzę czy nie dźgam palcami w żebra. Po prostu stoję jak sparaliżowana, po chwili zaś (bardzo niepewnie) odwzajemniam uścisk.

                Ta sytuacja jest co najmniej dziwna, niemniej nie mam zamiaru jej przerywać. On chyba też nie, bo gdy sekundę później spogląda na mnie niemalże rozgwieżdżonym wzrokiem, a następnie jego wargi dotykają moich, nie kończy się tylko i wyłącznie na pocałunku.

                Nie. Wręcz przeciwnie – lądujemy w wellingerowym łóżku, choć nie wiem, dlaczego ani jak. Przyczynę tego zdarzenia, znajduję nieco później, gdy wśród płytkich, urywanych oddechów, wypowiadamy słowa, które niosą za sobą wyznania absolutnej miłości.

 

*

                Mój telefon dzwoni od jakiejś dobrej godziny. Nie odbieram go, bo po prostu nie mam pojęcia, w którym kącie pokoju może się on znajdować. A może za otwartym oknem? Względnie wychodzi na to, iż wszystko jest w tym wypadku możliwe. W końcu jednak mój kochany dzwonek doprowadza mnie już do granic mej  - i tak elastycznej – wytrzymałości, więc, pomimo tego, że na klatce piersiowej Andreasa leży mi się koszmarnie dobrze, z ciężkim westchnieniem podnoszę się, a następnie mrużę oczy niczym wściekła kotka, by jakimś bliżej nieokreślonym cudem go namierzyć.

                Jednak, kiedy w końcu go odbieram, wszystko przestaje mieć znaczenie. Tak, nawet to, że przed chwilą przespałam się z Wellingerem, ponieważ słowa, które słyszę, mrożą mi krew w żyłach.

                - Julka, błagam, przyjedź natychmiast.

                Tak zrozpaczonego głosu ciotki nie słyszałam jeszcze nigdy.

 

*

                A kiedy pojawiam się tam, gdzie być powinnam, widzę tylko szczątki samochodu Michaela, który rozbił się na drzewie nieopodal hotelu, policyjne taśmy odgradzające miejsce tragicznego wypadku od życia publicznego na drodze oraz foliowy worek. Czarny.

                Sparaliżowana odwracam się w drugą stronę, gdzie widzę ciocię, która stoi pod drzwiami. Nie płacze, nie, na to jest zbyt wcześnie, ale jej twarz jest tak blada, iż z powodzeniem mogę porównać ją do postaci żywcem wyjętej z jakiejś paranormalnej hitówy dla małolatów.

                - Zostawił mi jedynie to.  – szepcze, a po chwili czuję, iż wpycha mi w dłoń całkowicie już wymiętą kartkę; co prawda nie ma na niej zbyt wielu informacji, ale te, które widnieją, powodują u mnie nagłe, zupełnie niekontrolowane zawroty głowy.

                Wczoraj nieświadomie zaplamiłem Julce bluzkę, więc muszę pojechać do centrum handlowego, by ją odkupić. Mam nadzieję, iż zdążę przed jakimiś poważnymi gośćmi, a nasza kochana wariatka jakoś wszystko ogarnie (w co wątpię rzecz jasna!).

                Wie Pani, że Ją kocham, prawda? I nie pozwolę, by ten gbur niszczył Jej życie, więc powinienem czymś zdobyć te jakże urocze względy, tak? Liczę na wyrozumiałość!

Michael.”

                Gdy kończę czytać, liścik wypada mi z dłoni, a ja sama nie wiem, kiedy nogi się pode mną uginają. Później zaś nie pomaga nawet opiekuńcze ramię Andreasa, który cały czas jest przy mnie, bo po prostu nastaje wszechogarniająca mnie ciemność.

                Spadam w dół.

___________________________
hyhyhyhyhyhyhy :3
To było planowane od początku, choć nie przewidziałam, iż nastąpi to tak szybko, ale wybaczcie mi, Słoneczka, bo chcę skończyć to jak najprędzej.
Pozostał tylko epilog.
Jesteście?

8 komentarzy:

  1. Och, kobieto co żeś Ty najlepszego narobiła, co?
    Ja tu byłam jawnie podekscytowana tym, że Julka poszła do Andiego z bojowym nastawieniem, a tutaj wylądowali razem w łóżku i wyznali sobie miłość...I wszystko miało być pięknie, ale ten telefon, ta końcówka...:( Masakra!
    Michael zdecydowanie nie zasłużył na taki los. I pomyśleć, że zmarł tylko dlatego, żeby udowodnić, że to on bardziej zasługuje na Julę. Ech, smutno!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze lubię narobić takiego ... no nie wiem jak to nazwać - bałaganu :D
      Buziaki! :*

      Usuń
  2. Ech, no ty zawsze musisz kogoś zabić w opowiadaniu? Przecież Michael to taki dobry chłopak. Prędzej chyba bym pomyślała, że ty ciotkę uśmiercisz. Jula i Andi razem? Może jeszcze dziecko z tego będzie :-D Poważnie jeszcze tylko epilog? Szkoda :-(
    Weny :-*
    Pati :-)

    OdpowiedzUsuń