Dokładnie
pamiętam, gdzie mieszka ten niedorobiony idiota, dlatego odważnym krokiem –
wczesnym rankiem dnia następnego – maszeruję prosto pod jego drzwi i z miną,
która zapewne nie wróży nic dobrego, naciskam dzwonek. Dwukrotnie. Jak kiedyś,
w sumie nie wiem, dlaczego, prawdopodobnie tylko po to, by już z daleka założył
jakąś kamizelkę kuloodporną czy coś, ponieważ zamierzam go zastrzelić.
Wzrokiem
rzecz jasna.
Rozglądam
się dookoła. Ogółem przestrzeń wokół małego domku państwa Wellinger nie
zmieniła się w ogóle od czasu, gdy swoją skromną osobą naruszyłam ją po raz ostatni.
Urocze kwiatki nadal kwitną w starannie prowadzonym ogródku, krzywy bocian,
który przechylony jest delikatnie na lewą stronę, patrzy na mnie posępnym
wzrokiem, a sam kolor domu pozostał brzoskwiniowy. Tylko ja jestem jakaś inna (nie, ja wcale nie
myślę o moich włosach, a o duszy! Tak, może to trochę dziwne jak na mnie, ale
też posiadam jakieś uczucia, no co no!). Zresztą on również…
Momentalnie
przerywam swoje przemyślenia, bo właśnie ‘on’
staje przede mną, a do mych nozdrzy dolatuje ten cholerny zapach perfum,
których ewidentną bazą jest wanilia. Pamiętam je doskonale, bo i sama mu je
kiedyś podarowałam pod choinkę; Andreas nie zmienił ich od tamtego czasu,
co - mimo wszystko – chwyta mnie za
serce i wyładowuje całą złość, która jeszcze przed chwilą się we mnie
kumulowała, na różach grzecznie siedzących sobie przy ścieżce prowadzącej do
drzwi. Nie jestem pewna, czy aby przypadkiem główki kwiatów momentalnie nie uschły,
ale boję się odwracać szyi.
-
Julka. – debil uśmiecha się rozczulająco, co w połączeniu z tymi niebieskimi
oczyma i potarganymi kłakami koloru blond, zdaje się rozgniatać moje wszelakie
postanowienia na miazgę. – Kochanie,
dokonałaś słusznego wyboru, nie masz powodów do smutku. – dodaje momentalnie,
co chyba jest odpowiedzią na moją jakże posępną (a nie do licha – wojowniczą!)
minę. Kiedy jednak to słyszę, czuję, że coś zaczyna się we mnie gotować. Chyba
flaki połączone z osoczem. W myślach
mówię sobie, iż jestem silną kobietą, niezależną, emancypantką i w ogóle
wojowniczką, a taki ktoś jak Wellinger nie powinien stanowić dla mnie
absolutnej przeszkody. Uśmiecham
się, więc szeroko.
-
Wybacz, kochanie, ale przyszłam tylko i wyłącznie po to, by urwać ci łeb, a przynajmniej
przyłożyć tak mocno, jak ty uczyniłeś to z biednym Michaelem. – po tych słowach
bezceremonialnie mijam go, a następnie wchodzę w głąb jego domu, wewnątrz
którego zmiany są już delikatnie widoczne. Pierwsze co mi się rzuca w oczy, to
inny kolor ścian – niegdyś królowała tu ciemna zieleń, teraz fiolet. Ewidentny
plus.
Szybko
orientuję się, że w domu w sumie nie ma nikogo, co – szczerze powiedziawszy –
cieszy mnie niesamowicie. Nie chcę, by ktokolwiek był naocznym świadkiem mojej
zbrodni. Jeszcze zostałabym posądzona o pobicie ze skutkiem śmiertelnym czy
coś. I już właśnie rozglądam się za jakimś ciekawym narzędziem zbrodni, ale
matoł znów musi się odezwać.
- Czego
szukasz?
Zawsze
wtrąca nos w nieswoje sprawy. Zawsze. Choć tak sobie myślę, że jednak swoje, bo
jeśli morderstwo ma być sprawą nie jego, to co ma dotyczyć samego pana
zainteresowanego? Ano właśnie! Ja, Julia też czasem myślę!
- Masz
coś, czym chciałbyś zostać zabity? – pytam, przeszukując kolejną szufladę.
Wyciągam piękny, idealnie naostrzony tasak do mięsa i przyglądam mu się z uwielbieniem
oraz wyraźnym podziwem. – Co sądzisz, Wellinger? Może być?
To coś
przez chwilę mi się przygląda, a ja napotykam w jego spojrzeniu ten sam wesoły
błysk, jaki gościł w jego oczach wtedy.
Wcześniej. Kiedyś… I dokładnie w tej samej chwili, nóż wypada mi z dłoni
oraz z głośnym brzdękiem upada na wykładaną brązowymi płytkami podłogę. Mimo tego, że ja sama jestem niepodważalnym
źródłem tego hałasu, wzdrygam się, choć prawdopodobnie nie z zaskoczenia czy
strachu, ale przede wszystkim – z tego, że przypomniałam sobie o przeszłości,
którą skutecznie próbowałam wyperswadować ze swej pamięci.
- Jula… Juleczko, kochanie… - szepcze Andreas, a
później szybko podchodzi do mnie i chwyta mnie w objęcia. Nie, nie wyrywam się,
nie szarpię, nie kopię, ani nawet nie gryzę czy nie dźgam palcami w żebra. Po prostu
stoję jak sparaliżowana, po chwili zaś (bardzo niepewnie) odwzajemniam uścisk.
Ta
sytuacja jest co najmniej dziwna, niemniej nie mam zamiaru jej przerywać. On
chyba też nie, bo gdy sekundę później spogląda na mnie niemalże rozgwieżdżonym wzrokiem,
a następnie jego wargi dotykają moich, nie kończy się tylko i wyłącznie na
pocałunku.
Nie.
Wręcz przeciwnie – lądujemy w wellingerowym łóżku, choć nie wiem, dlaczego ani
jak. Przyczynę tego zdarzenia, znajduję nieco później, gdy wśród płytkich,
urywanych oddechów, wypowiadamy słowa, które niosą za sobą wyznania absolutnej
miłości.
*
Mój
telefon dzwoni od jakiejś dobrej godziny. Nie odbieram go, bo po prostu nie mam
pojęcia, w którym kącie pokoju może się on znajdować. A może za otwartym oknem?
Względnie wychodzi na to, iż wszystko jest w tym wypadku możliwe. W końcu jednak
mój kochany dzwonek doprowadza mnie już do granic mej - i tak elastycznej – wytrzymałości, więc,
pomimo tego, że na klatce piersiowej Andreasa leży mi się koszmarnie dobrze, z
ciężkim westchnieniem podnoszę się, a następnie mrużę oczy niczym wściekła
kotka, by jakimś bliżej nieokreślonym cudem go namierzyć.
Jednak,
kiedy w końcu go odbieram, wszystko przestaje mieć znaczenie. Tak, nawet to, że
przed chwilą przespałam się z Wellingerem, ponieważ słowa, które słyszę, mrożą
mi krew w żyłach.
-
Julka, błagam, przyjedź natychmiast.
Tak
zrozpaczonego głosu ciotki nie słyszałam jeszcze nigdy.
*
A kiedy
pojawiam się tam, gdzie być powinnam, widzę tylko szczątki samochodu Michaela,
który rozbił się na drzewie nieopodal hotelu, policyjne taśmy odgradzające miejsce
tragicznego wypadku od życia publicznego na drodze oraz foliowy worek. Czarny.
Sparaliżowana
odwracam się w drugą stronę, gdzie widzę ciocię, która stoi pod drzwiami. Nie
płacze, nie, na to jest zbyt wcześnie, ale jej twarz jest tak blada, iż z
powodzeniem mogę porównać ją do postaci żywcem wyjętej z jakiejś paranormalnej
hitówy dla małolatów.
-
Zostawił mi jedynie to. – szepcze, a po
chwili czuję, iż wpycha mi w dłoń całkowicie już wymiętą kartkę; co prawda nie
ma na niej zbyt wielu informacji, ale te, które widnieją, powodują u mnie
nagłe, zupełnie niekontrolowane zawroty głowy.
„Wczoraj
nieświadomie zaplamiłem Julce bluzkę, więc muszę pojechać do centrum
handlowego, by ją odkupić. Mam nadzieję, iż zdążę przed jakimiś poważnymi
gośćmi, a nasza kochana wariatka jakoś wszystko ogarnie (w co wątpię rzecz
jasna!).
Wie Pani, że Ją
kocham, prawda? I nie pozwolę, by ten gbur niszczył Jej życie, więc powinienem
czymś zdobyć te jakże urocze względy, tak? Liczę na wyrozumiałość!
Michael.”
Gdy
kończę czytać, liścik wypada mi z dłoni, a ja sama nie wiem, kiedy nogi się pode
mną uginają. Później zaś nie pomaga nawet opiekuńcze ramię Andreasa, który cały
czas jest przy mnie, bo po prostu nastaje wszechogarniająca mnie ciemność.
Spadam
w dół.
___________________________
hyhyhyhyhyhyhy :3
To było planowane od początku, choć nie przewidziałam, iż nastąpi to tak szybko, ale wybaczcie mi, Słoneczka, bo chcę skończyć to jak najprędzej.
Pozostał tylko epilog.
Jesteście?
Kocham Twoje opowiadania.
OdpowiedzUsuńA ja Was kocham <3
UsuńJak mogłaś go zabić!?
OdpowiedzUsuńNie mam skrupułów! :) Tak miało być od początku ^^
UsuńTy wredna! :-)
UsuńOch, kobieto co żeś Ty najlepszego narobiła, co?
OdpowiedzUsuńJa tu byłam jawnie podekscytowana tym, że Julka poszła do Andiego z bojowym nastawieniem, a tutaj wylądowali razem w łóżku i wyznali sobie miłość...I wszystko miało być pięknie, ale ten telefon, ta końcówka...:( Masakra!
Michael zdecydowanie nie zasłużył na taki los. I pomyśleć, że zmarł tylko dlatego, żeby udowodnić, że to on bardziej zasługuje na Julę. Ech, smutno!
Pozdrawiam ;*
Ja zawsze lubię narobić takiego ... no nie wiem jak to nazwać - bałaganu :D
UsuńBuziaki! :*
Ech, no ty zawsze musisz kogoś zabić w opowiadaniu? Przecież Michael to taki dobry chłopak. Prędzej chyba bym pomyślała, że ty ciotkę uśmiercisz. Jula i Andi razem? Może jeszcze dziecko z tego będzie :-D Poważnie jeszcze tylko epilog? Szkoda :-(
OdpowiedzUsuńWeny :-*
Pati :-)