- Jula,
mam do ciebie sprawę.
Piorunuję
Michaela doprawdy dość wymownym spojrzeniem, które już teraz powinno przewrócić
go na wykładaną ciemnymi panelami hotelową podłogę, ale tego nie robi, co kompletnie
nie powinno mieć miejsca. No przynajmniej według mnie. Niemniej moje niemałe
przerażenie i zdenerwowanie tymże faktem, skutecznie ukrywam pod maską
obojętności, zatapiając wzrok w prestiżowym magazynie na temat mody. No co no?!
Naprawdę podobają mi się te pudrowe spodenki! Zerkam na cenę i z wrażenia muszę
aż gwizdnąć.
-
Julka, ja potrzebuję z tobą porozmawiać. –
głos chłopaczyna ma niemalże zrozpaczony, co odbija się iście ciekawskim echem w
mojej łepetynie, dlatego długopisem zaznaczam stronę, na której skończyłam i odkładam
gazetę na stolik stojący obok mnie. Wyciągam nogi oraz ręce przed siebie,
ponieważ moje kończyny już dawno zdążyły zdrętwieć; nie moja wina, iż dla
kogoś, kto by na mnie patrzył (w tym wypadku Michaela rzecz jasna) wyglądam jak
zadowolona kotka. Podnoszę oczy na tego kogoś, kto cały czas sterczy mi nad
głową, przybierając na usta coś na kształt uroczego uśmiechu.
- Mów.- rozkazuję szybko, ale momentalnie zauważam,
że słowa te paraliżują chłopaka kompletnie, gdyż jego sylwetka staje się prosta
jak struna. Mimo wszystko cieszę się, iż w taki sposób działam na
przedstawicieli płci przeciwnej.
- No bo…
Tak. Julka, ja…
Gdzieś
tam w myślach zastanawiam się, dlaczego pokarano mnie takim nieszczęsnym losem,
ale naprawdę staram się być miła i taka no… do życia, więc cierpliwie w ogóle się
nie odzywam, co jest moim małym, osobistym zwycięstwem. Cierpliwość to jedna ze
cnót w końcu, nie? Prawą dłonią sięgam
po soczek malinowy stojący obok mnie.
- Bo ja się w tobie chyba zakochałem. – wypala na jednym oddechu, a ja, jak na
zawołanie, krztuszę się, wskutek czego ciemnoróżowa ciecz ląduje na moim nowiutkim,
białym podkoszulku. Jakże inaczej mam zareagować na takie wyznanie, tak?
- Cholera,
Michael odkupujesz mi tą bluzkę! – gwałtownie podrywam się z miejsca, na którym
do tej pory siedziałam i palcem wskazującym pokazuję na to coś, co zdobi
materiał. – Nie daruję ci tego! Wiesz ile ona kosztowała?! Majątek, kuźwa! Wypłaty ci zabraknie!
Gniewnie
przechadzam się w tą i z powrotem; w myślach analizuję to, co usłyszałam. Nie
zwracam najmniejszej uwagi na chłopaka, który momentalnie zmienił swą pozycję
na coś podobnego do zbitego dziecka, ponieważ cały się skulił. W kącie na
dodatek. Od czasu do czasu piorunuję go spojrzeniem.
- Ja ci
tylko powiedziałem, że cię kocham! -
odwaga w końcu staje się sojuszniczką Michaela, ponieważ wypowiada całe zdanie
poprawne pod względem składniowym i na dodatek zakończone jest ono wyraźnym
wykrzyknikiem.
- Tak?
A to niezwykle ciekawe. Chętnie posłucham tego, co masz jeszcze do dodania.
Wrastam
w ziemię. Dosłownie. Bo to bynajmniej nie ja wypowiadam te słowa, a mój
rozmówca raczej nie mówi sam do siebie. Niepewnie odwracam się, starając się
przybrać niezwykle pewny wyraz twarzy, niemniej chyba mi to nie wychodzi, gdyż
zauważam Wellingera stojącego na progu hotelu, który nonszalancko opiera się o
framugę szeroko otwartych drzwi. Przez moment stoję jak skamieniała, starając
się przypomnieć sobie o względnie normalnym oddechu, jednak to raczej
niemożliwe, bo ta potraktowana letnim wiaterkiem blond fryzura działa na mnie
lepiej aniżeli czerwona płachta na byka.
Nie
jestem w stanie nawet otworzyć ust, choć staram się ja tylko mogę. Mam
nieodparte wrażenie, iż stapiam się ze ścianami i podłogą, niemniej nie do
końca wiem, jak to jest możliwe. Moje serce podślizguje mi się do gardła oraz
zahacza o górną część szczęki.
Michael
pewnym i niezwykle stanowczym krokiem podchodzi do Andreasa, jednakże przy
wzroście skoczka (Boże! Jak ja nienawidzę tego wymownego słowa!), wygląda jak
słaby i chorowity karzełek, a mnie -
mimo wszystko – chce się śmiać z tego przekomicznego obrazka, choć już po
chwili żołądek zaczyna wywracać mi się do góry nogami, bo to, co widzę, nie
zapowiada niczego dobrego.
Wręcz
przeciwnie.
- A kim
ty niby jesteś, co? - pytanie to zadaje
mój współpracownik, mierząc Wellingera nienawistnym spojrzeniem; w sumie nawet
się z tym jakoś specjalnie nie ukrywa. Po prostu patrzy mu prosto w te
przepełnione płynnym błękitem i irytacją tęczówki, mając nadzieję na to, że po
chwili zastąpią je czarne, puste oraz dymiące dziury wypalone właśnie przez niego.
Automatycznie
przymykam powieki, ponieważ nie chcę patrzeć tą, rozgrywaną przez dwóch
zazdrosnych samców, scenę. Co nie zmienia
faktu, że – choć nie widzę – słyszę wszystko doskonale.
- Kim
ja jestem?! – Andreas prycha Michaelowi prosto w twarz – Jej ukochanym! Ot co! I
jakoś nie przypominam sobie, by było nas dwóch!
- Tak?
Ja też! – wrzeszczy ten drugi. Jestem niemalże pewna, iż gdyby te jego wrzaski
mogły przyjąć postać tasaka, mój były chłopak na pewno już dawno leżałby w prosektorium.
Dochodzę do wniosku, że muszę ich jakoś rozdzielić, bo inaczej prochy jednego
będę mogła zakopać pod tymże hotelem, a drugiego rozsypać na skoczni. Próbuję
na szybko ocenić sytuację i dochodzę do wniosku, iż mam jeszcze dosłownie
sekundę do wybuchu, więc momentalnie rozglądam się dookoła siebie, by znaleźć
coś, co mogłoby mi dopomóc. I znajduję! A jakże! (Przecież zaradna Julia
wybrnie z każdej, nawet tej najgorszej, sytuacji). Kij od mopa, który wystaje zza lekko uchylonych
drzwi, na których widnieje jakże wdzięczny napis: „pomieszczenie gospodarcze”,
wydaje mi się odpowiednim narzędziem, więc nie mija chwila, a ja już dzierżę go
w swej delikatnej dłoni. Później stanowczym krokiem podchodzę do wciąż
mierzących się nienawistnym wzrokiem panów, następnie zaś po prostu wkraczam
pomiędzy nich, tłukąc ich boleśnie po zaciśniętych w pięści łapach.
-
Zgłupieliście do reszty? – pytam na pozór spokojnym głosem, w którym jednak bez
problemu można wyłapać strachliwą nutkę. – Tak mi na pewno nie zaimponujecie.
Od początku
mogłam spodziewać się tego, iż moje wkroczenie podziała tylko i wyłącznie na
Michaela, gdyż chłopaczyna z reguły jest potulny jak podhalański baranek, z
kolei Andreas od zawsze uparty był niczym najgłupszy osioł, co mogę połączyć jeszcze
ze szczególną zawziętością (jak powszechnie wiadomo - daje to mieszankę iście
wybuchową).
Szatyn
patrzy na mnie z lubością. Po raz ostatni tylko posyła Wellingerowi niemą
groźbę, z kolei ten drugi zachowuje się tak, jakby to, co powiedziałam, obeszło
go koło dupy (No ja przepraszam za niezwykle brutalne i doprawdy niegrzeczne
wyrażenie, ale nie mogłam się powstrzymać.), ponieważ wymija mnie, ponownie
zbliża się do Michaela, a następnie po prostu wali go w pysk.
Z moich
ust wydobywa się jeden, przeciągły okrzyk, niemniej jest on chyba niezbyt
konieczny, bo chłopakowi nic się nie stało. Jednak skoczek nawet nie odwraca
się, by to sprawdzić. Po prostu – jakby nigdy nic! – wychodzi z naszego hotelu
bez ani jednego słowa, co doprowadza mnie do szału.
A
trzeba wiedzieć, że wkurwionej Julki bać się raczej należy.
________________________________________
Skończę to w te wakacje. Skończę. Obiecuję. Muszę.